Chyba każdy miewa chwile "w okolicy" świąt, kiedy doskwiera choćby cicho coś w rodzaju niezadowolenia z siebie. Przecież nawet jak nie jest całkiem źle, to chciałoby się i tak, żeby było lepiej.
Ten wewnętrzny głos można w sobie zdusić, albo wręcz przeciwnie wsłuchać się i zastanowić o co właściwie chodzi?Ciągną się za mną te myśli przez ostatnich kilka dni. Uciekając w bezpieczne strefy komfortu, wpatrując się w płonący w kominku ogień, nie udało mi się odciąć od głębszych refleksji nad sobą. Wieczorne odpalenie kompa było konieczne, aby utrwalić część tych myśli i zmotywować się do wzięcia byka za rogi.
Wiem doskonale, że nie wolno godzić się z niezadowalającym stanem rzeczy, ani oddalać od siebie tego co jest konieczne do wykonania. Próby odrzucania tego od siebie, powodują powrót ze wzmocnioną siłą poczucia, że przyszłość jest jednoznaczna z porażką. Dlatego lepiej wybrać druga opcję, czyli przezwyciężenie wewnętrznej niemocy
i obrzydzenia dotykania się do znienawidzonych, najpaskudniejszych życiowych spraw, czyli zamykania starych rozdziałów życia. Ich niedomknięte drzwi skrzypią tak boleśnie w każdym śnie, że budzą głęboki strach przed owładnięciem w jeszcze większym wymiarze.
Świąteczny impuls może stać się przełomowy, żeby wyjść z bierności i poczucia pokonania nie tylko przez przeszłość, ale też przez samą siebie.
Niech stanie się również impulsem, aby nie zostawiać wszystkich ważnych kwestii na lepsze czasy, bo jak tak dalej pójdzie, to one nigdy nie nadejdą.
Chęć powrotu do życia jego całą pełnią bez wyrzeczeń, obaw i chowania na wszelki wypadek głowy w piasek narasta we mnie mocniej i mocniej.
Chcę aby nastąpił wreszcie we mnie ten przełom, żebym wzięła wszystkie ważny sprawy w swoje ręce i zrobiła z nimi z pasją to co należy.
Łatwiej byłoby, gdyby ktoś zechciał pokibicować ... tak, to byłoby bardzo dobre i miłe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz